3. Matura, gołąb w wentylacji i garnitur na pokutę ;)

32 punkty. Tyle osiągnąłem na wojewódzkim etapie ministerialnego konkursu z fizyki, co pozwoliło mi na wolny wybór szkoły średniej. Wybór był prosty, bez wahania zapisałem się do klasy 1D Staszica. Chciałem wyjechać jak najdalej z mojej rodzinnej miejscowości, a wiedziałem, że dobra edukacja zapewni mi bilet w dowolne miejsce.

Gdy wreszcie stanąłem przed drzwiami szkoły, przeżyłem małe rozczarowanie. Otóż zniknął piękny bluszcz, który do niedawna oplatał całą fasadę budynku, nadając mu niesamowitego charakteru. Nie było jednak odwrotu, a i tak nie miałem czasu myśleć zbyt wiele o bluszczu. Był to dla mnie okres wielu zmian. Nie tylko szedłem do nowej szkoły, lecz także wyprowadziłem się od rodziców i zamieszkałem z siostrą. Dla szesnastolatka było to pierwsze zderzenie z dorosłością. Trzeba samemu pilnować budzika, pracy domowej, wydatków, ugotować, posprzątać i wiele innych rzeczy.

Chciałbym móc opowiedzieć o moich doświadczeniach ze Staszica w sposób uporządkowany i najlepiej chronologiczny, lecz moja pamięć z tamtego okresu jest bardzo chaotyczna. Pamiętam, że byłem tak przerażony maturą, że dostałem słynną kartkę od lekarza o potrzebie szczególnie częstego chodzenia do toalety. Pamiętam, że rozpoczęcie pierwszej klasy to był też dzień, w którym do budynku szkoły podłączona została ciepła woda. Że w drugiej lub trzeciej klasie przyszedłem na rozpoczęcie roku bez garnituru, przez co potem przez tydzień musiałem chodzić do szkoły w garniturze. Że spisałem od kolegi rozwiązania zadań na pierwszy etap olimpiady informatycznej, co pozwoliło mi na pojechanie na drugi etap. Gdy dotarliśmy na miejsce, każdy z nas dostał kanapkę ze schabowym oraz rogalika z czekoladą – ja przehandlowałem mojego rogalika z czekoladą za drugą kanapkę ze schabowym. Pamiętam, że w sali od polskiego wpadł gołąb do wentylacji i tam zdechł, ale przez tydzień próbował się wydostać. Słychać go było gdy zapadała śmiertelna cisza, a on bohatersko walczył o życie, nieświadomy nieuchronności swojego losu. Zajęcia języka polskiego to akurat był ten przedmiot, którego bałem się w każdej sekundzie mojego życia, nawet kilka lat po ukończeniu szkoły. Jedna gwiazdka, nie polecam. Co ciekawe, przynoszenie na lekcje konsoli do grania ułatwiało mi utrzymanie uwagi, i branie czynnego udziału w lekcji.

Najbardziej pozytywny wpływ miały na mnie lekcje informatyki. Nauczyciel znalazł we mnie zdolności programowania i pozwolił je rozwinąć. Myślę, że w znacznej części zawdzięczam mu fakt, że teraz pracuję jako programista, i jestem zadowolony ze swojej kariery. Prawdziwy bohater szkoły, o którym nikt nie mówi.

Była też cała masa różnych innych nauczycieli. Był nauczyciel od historii, który rozumiał, że nic z tego nie będzie, i udawał, że nie widzi, że spisuję z telefonu. Była nauczycielka od sztuki, która też rozumiała, że o czym innym myśli klasa, lecz mimo to dawała z siebie wszystko, by nas zainteresować tematem. Był nauczyciel od WFu, który wprowadzał wojskową dyscyplinę, ale nie traumatyzował uczniów. Była też nauczycielka od niemieckiego, dla której byliśmy nieznośni, czego z perspektywy lat się bardzo wstydzę.

Celowo uniknąłem wspominania nauczycieli od matematyki i fizyki. Jestem pewien, że wspomnienia pozostałych uczniów doskonale wymalują ich obraz. Są to osobistości, o których trudno nic nie wiedzieć.

Okres liceum to okres tak naprawdę bardzo trudny. Nie tylko z powodu oczekiwań programu nauczania – Staszic to w końcu szkoła, gdzie wagaruje się po to, by uczyć się na inne lekcje – ale też z powodu nauki samodzielności. Trudności z nawiązywaniem znajomości, nieumiejętność radzenia sobie z własnymi emocjami, zachwyty i rozczarowania miłosne, niezrozumienie otaczającego świata, nieświadomość granic własnej odpowiedzialności. To są sprawy, które tak naprawdę definiują ten okres życia, a o których wcale niewiele się mówi. Gdy człowiek to przeżyje to idzie na studia już trochę bardziej ucywilizowany. Proces formowania dzieciaka w młodego dorosłego wcale nie jest ani ładny ani przyjemny. Staszic był jednak miejscem, gdzie to zjawisko zachodziło w sposób najmniej nieudany.

Część mnie każe wypisywać i wspominać różne anegdotki. O tym, że na dzień chłopaka dostałem książkę “Savoir Vivre w pracy” z ręcznie dopisanym “i na co dzień”. O tym, że kiedyś zapłaciłem w piekarni samymi drobniakami, pani zareagowała negatywnie, bo musiała to liczyć, no więc następnego dnia przyniosłem banknot stuzłotowy i kupiłem jedną kajzerkę. O tym, że przyszedłem ze szkoły do domu, siadłem do lekcji, odrobiłem, wstałem, i poszedłem do szkoły na zajęcia, bo już był ranek dnia następnego. O tym, że po skorzystaniu z toalety zdałem sobie sprawę z braku papieru. Od tamtej pory zawsze noszę kilka listków w etui telefonu. O dialogu “drogi uczniu klasy trzeciej d, dlaczego nie mówisz mi dzień dobry” “a kim pani jest?” “dyrektorem tej szkoły!” (tak naprawdę była wicedyrektorem). Albo też o tym, że w szkole było ksero, które każdego dnia widziało bardzo wiele prac domowych.

Z drugiej jednak strony wiem, że mój tekst i tak już jest długi, a te czasy, które były, już nie wrócą, i nie ma co przynudzać. Trzeba patrzeć nie w tył, tylko w przód. Mam nadzieję, że dla tych, dla których Staszic wciąż jest przyszłością, okaże się wartościowym miejscem. Dla mnie z pewnością był.